The inspired

Ostatni mesjasz źle skończył.
Czas na przybycie kolejnego wydłuża się w nieskończoność.
Muzyka przebiła dno i nurkuje dalej.

Muzycy robią dobrą minę do gry, którą oni i słuchacze dawno już przegrali.
W takich warunkach rodzą się demony.

Z piwnicznych kazamatów podświadomości chcą dotrzeć do głębokich krypt dusz swych odbiorców.
Swoich dusz nie mogą sprzedać lub zamienić, choćby na większy talent, sławę lub lukratywny kontrakt, gdyż nigdy ich nie posiadali.

Swą muzykę nazwali awangarażem.

Wszystkie dźwięki gitary, ułożone z pradawnych, zapomnianych skal, trafiają we właściwe nerwy niczym strzały wypuszczone z łuku Ardżuny.

Tak! To człowiek, któremu kłaniał się sam Ravi Shankhar!

Te elektroniczne bulgoty i szumy to ma być muzyka?

Oczywiście, że nie! Właśnie przeprogramowano ci mózg!
Perkusista gra dziwnie i nierówno?

Toż on, kretyni, podprogowo przesyła wam nieodkodowaną wiadomość z kosmosu.
To dlatego na koncertach pojawiają się faceci w czerni.

Kto pamięta, jak w poprzednim wcieleniu, wokalistka,
w moskiewskiej operze, przy wykonywaniu arii z opery Nowosadko, w magicznym 1989 roku, spowodowała swym śpiewem histerię i szaleństwo wśród publiczności, co zapoczątkowało rozpad Związku Radzieckiego?

Od miłości do mdłości, od triumfu do hańby, od sztuki po wiochę, od gnoju do gwiazd, od porządku do brył martwych struktur zawiłych.

Po tej muzyce świat nie jest już taki sam.
Od początku do końca.